Od mojego
ostatniego pobytu na Bułgarskiej minęło przeszło pół roku. Dokładnie 5 kwietnia
2013 roku, Lech przerwał niechlubną wówczas passę meczów bez zwycięstwa na własnym
boisku, wygrywając z Lechią Gdańsk 4:2. Tamto spotkanie darzę szczególnym
sentymentem, ponieważ była to moja pierwsza wizyta na poznańskim stadionie po renowacji.
W pełni zadaszony obiekt w niczym nie przypominał miejsca, które po raz
pierwszy odwiedziłem w 2007 roku. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak
widok „kotła” i nieustanne przyśpiewki najzagorzalszych kiboli Kolejorza, którzy
przez cały mecz na stojąco dopingowali swoją drużynę.
Niedzielny
przyjazd do stolicy Wielkopolski związany był z ligowym klasykiem, spotkaniem
Lecha z Legią, które dotychczas oglądałem wyłącznie przed telewizorem. Tym
razem postanowiłem na żywo przekonać się, jak przebiega bezpośrednia
rywalizacja między obiema drużynami. Doświadczyć stadionowej magii tej
odwiecznej walki i sprawdzić, czy rację mają Ci, którzy twierdzą, że ten
mecz to coś więcej niż 3 punkty.
Z szalikiem na szyi
i w nadziei na niezapomniane przeżycia, kilka minut po 10:00 wyruszyłem w
drogę. Około 14:00 dojechałem do celu. Niemal od razu po dotarciu do miasta,
mój wzrok przykuły wszechobecne plakaty reklamujące niedzielne widowisko.
Częstym widokiem były także małe szaliczki umieszczone na tylnych szybach
lokalnych samochodów, te natomiast należy traktować, jako stały element
„dekoracyjny” aut. Spodziewanego poruszenia ze strony mieszkańców jednak nie
dostrzegłem. Na zliczenie spacerujących w tym czasie po ulicach, ubranych w
barwy klubowe kibiców Kolejorza, wystarczyłyby palce obu rąk. Na 4 godziny
przed meczem, zamiast piłkarskiej stolicy Polski, Poznań przypominał raczej pogrążoną
w błogim niedzielnym letargu metropolię. Najlepsze przed nami – pomyślałem
wówczas. Nie myliłem się…
Około godziny
15:30 udałem się w okolice ronda Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Miejsca, z którego
niebawem miał wyruszyć pochód w stronę stadionu. Nieopodal komunikacyjnego
węzła, konkretniej mówiąc, w parku Gustawa Manitiusa zaczęły gromadzić się
pierwsze grupy, spragnionych wrażeń kibiców poznańskiej drużyny, zarówno tych
lokalnych, jak i zaprzyjaźnionych fanów Arki, Cracovii i Kszo. Z każdą minutą
przyśpiewki zdawały się być coraz głośniejsze, park coraz bardziej
niebiesko-biały, gdzieniegdzie z żółto-niebieskimi i czerwono-białymi
akcentami.
Uroczysty
przemarsz kibiców rozpoczął się nieco przed godziną 17:00. Do dziś nie do końca
wiadomo, dlaczego musieliśmy czekać aż tak długo. Jedni mówią, że winę za ten
stan rzeczy ponosi wstrzymująca pochód policja. Coś mogło być na rzeczy,
ponieważ już od wejścia do parku zauważyłem wozy służb mundurowych, wspierane
dodatkowo przez oddział powietrzny. Druga wersja jest taka, że lenistwem
wykazali się sami kibice i prowadzący marsz. Jednak przedłużająca się
zwłoka wcale nie oznaczała, że był to czas stracony. Wręcz przeciwnie, krążąc
wśród fanów można było podziwiać całą gamę flag i transparentów
przygotowanych specjalnie na niedzielne starcie. Tym, który najbardziej zapadł
mi w pamięć, poświęcony został spikerowi warszawskiego zespołu Wojciechowi
Hadajowi.
Foto: Radzio |
Sam przemarsz
odbył się w iście kibicowskiej atmosferze. Nie zabrakło dumnie wykrzykiwanych
przyśpiewek, rac, a także wspomnianych już wcześniej transparentów i flag. W
połączeniu z ciemną scenerią miasta, rozświetlanego przez uliczne latarnie,
akcja musiała robić niemałe wrażenie nie tylko na jej uczestnikach, ale również
na osobach mieszkających wzdłuż ulicy Grunwaldzkiej, czy też ludziach
oczekujących na wieczorny tramwaj.
Droga na stadion
minęła szybko, niemal niepostrzeżenie. Kolejka przy bramkach nie była
szczególnie duża, toteż bez problemów udało mi się wejść do środka. Jeszcze
tylko chwila dyskomfortu w dziwacznej pozycji ciała przypominającej pajacyka,
spowodowana sprawdzaniem, czy aby na pewno nie przyszło mi do głowy przynieść
żadnych zabronionych przedmiotów i już za moment mogłem napawać się panoramą
boiska, a także rozgrzewającymi się na murawie zawodnikami obu drużyn.
Zająłem miejsce
za bramką, naprzeciwko „kotła”. Po mojej prawej stronie, za grubą warstwą
tworzywa sztucznego, odgrodzonego od reszty stadionu, znajdował się sektor
kibiców Legii. Jak przystało na „mecz podwyższonego ryzyka”, otoczony dodatkowo
kordonem stewardów. Nie przeszkodziło to jednak warszawskim fanom w stworzeniu
doskonałej atmosfery, których głośne śpiewy słyszane były przez cały mecz.
Prawdziwy
koncert grali jednak kibice Kolejorza. Czymś niesamowitym było wspólne
odśpiewanie hymnu przez blisko 37 tysięcy ludzi. Długo w pamięci pozostanie mi
również widok wejścia piłkarzy na płytę stadionu, witanych niezliczoną ilością
serpentyn i kilogramami konfetti, których zbieranie o kilka minut opóźniło
rozpoczęcie meczu. Do tamtej chwili takie obrazki oglądałem jedynie w
Internecie, emocjonując się m.in. wyjątkową scenerią argentyńskiego
Superclasico, czy też Wiecznych Derbów Belgradu. Bezcenne wspomnienie pozostawiła
eksplozja radości po wyrównującej bramce Gergo Lovrencsics’a, oraz… nieśmiały
jęk zawodu i niemal namacalny niedosyt po końcowym gwizdku.
Nie chcę
wypowiadać się na temat przebiegu samego meczu. Każdy kibic naszej ekstraklasy
z pewnością zna jego wynik. Potrafiłby też wskazać, który zespół w
przeciągu całego spotkania miał przewagę, oraz jaki piłkarz na boisku
zaprezentował się najlepiej, a komu należałoby udzielić reprymendy.
Reasumując,
stadion przy Bułgarskiej opuszczałem usatysfakcjonowany. Może nie poziomem
czysto piłkarskim, ale ogólnym wrażeniem spektaklu, jaki obejrzałem tego
niedzielnego wieczora. Usłyszane przyśpiewki jeszcze przez kilka godzin
brzmiały mi w uszach. Oprawa początkowa, długo nie dawała zasnąć. Życzę
każdemu entuzjaście piłki nożnej, aby podczas 90 minut, przeżył tyle emocji, co
ja. Było godnie i z pewnością jeszcze nie raz pojawię się na meczu w Poznaniu.
Dla takich spotkań, naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz