Nie
od dziś wiadomo, że piłka nożna wyzwala ogromne, często skrajne emocje. Są
momenty ekscytacji przed rozpoczęciem meczu, radość i euforia po strzelonej
bramce, nerwowe wyczekiwanie na końcowy gwizdek, duma po zwycięstwie, niedosyt,
frustracja i zdenerwowanie z powodu porażki, ale przede wszystkim dreszcz
niepewności: o końcowy wynik, o postawę swojej drużyny, o to, czy przeciwnik
nie zagra lepiej, czy sędzia nie popełni żadnego błędu, czy wygrana
rozstrzygnie się w ostatnich sekundach... Nieprzewidywalność futbolu stanowi o
jego pięknie, a możliwość doświadczenia tak bogatego wachlarza emocjonalnego
sprawia, że stadiony wciąż wypełniają się kibicami.
Myli
się jednak ten, kto sądzi, że Ci ostatni są grupą homogeniczną. Owszem, na
podstawie ich obserwacji można zauważyć pewne wspólne postawy i zachowania (m.in.
wierność klubowym i narodowym barwom, zainteresowanie sprawami klubu i
reprezentacji, patriotyzm, także ten w wydaniu lokalnym), ale w rzeczywistości,
pod zbiorczą nazwą „kibiców”, nawet skupionych wokół jednej drużyny, należy wyodrębnić
3 główne struktury: chuliganów, ultrasów i pikników. Pierwsi stanowią najbardziej
radykalny i agresywny odłam.
Drudzy,
przebrani w barwy zespołu odpowiadają za odpowiednią atmosferę na stadionie. Na
meczach siedzą zwykle w miejscu zwanym „młynem” (w Poznaniu „Kotłem”; w
Warszawie „Żyletą”). Przygotowują meczowe przyśpiewki oraz oprawy: transparenty,
flagi, odpalają pirotechnikę. Są dobrze poinformowani w sprawach związanych
zarówno z klubem, jak i inicjatywami kibiców, a także biorą
udział w większości domowych i nierzadko również, wyjazdowych spotkań drużyny.
W myśl zasady „dumni po zwycięstwie, wierni po porażce”, trwają oni przy niej
bez względu na końcowy wynik.
Najliczniejsi
są natomiast przedstawiciele ostatniej grupy. Zwykle nie uczestniczą oni w zorganizowanym
dopingu (a jeżeli tak, to raczej sporadycznie) i z uwagą przyglądają się
boiskowym wydarzeniom, często razem z dziećmi lub w towarzystwie znajomych.
Mimo, iż w znajomości kwestii wokoło stadionowych ustępują wiedzy
ultrasom, dobrze orientują się, w jakiej dyspozycji znajduje się aktualnie
zespół, jakie miejsce zajmuje w tabeli, kogo z gry wyeliminowały kontuzje,
jaki piłkarz daje z siebie wszystko, a którzy zawodnicy spisują się poniżej
oczekiwań.
Wypada
powiedzieć, iż wbrew dość niefortunnej nazwy, piknikami są na ogół osoby
posiadający niezależne zdanie, potrafiący analizować i kojarzyć fakty, wyciągać
na ich podstawie sądy i rzeczowo argumentować swoje stanowisko. Ludzie,
którzy myśląc trzeźwo, doskonale zdają sobie sprawę z niedoskonałości
otaczającej rzeczywistości. Mają świadomość, że tanie wino nigdy nie dorówna
głębią smaku wykwintnym trunkom chilijskim, hiszpańskim czy francuskim. Nie dadzą
sobie wmówić, że płatki X smakują lepiej niż Y tylko dlatego, że X reklamuje
znany aktor. Nie łudzą się jadąc na wczasy do Mielna, że będzie to bajkowa
podróż do dziewiczej Tajlandii. Jednym słowem, dzięki odpowiedniej wiedzy i doświadczeniom,
umieją dokonać świadomych wyborów, biorąc pod uwagę również skutki swoich decyzji.
Istnieje
jednak grupa osób (wśród nich także kibiców-pikników), która postępuje
całkowicie odwrotnie. Negują racjonalne przesłanki, działają niespójnie, nierzadko
popadając w chorobliwy sceptycyzm. Minimalnym kosztem oczekują
spektakularnych efektów, a świat postrzegają w kategoriach roszczeniowych. Pragną
5-cio gwiazdkowego hotelu, płacąc jedynie za 2. Domagają się wersji all
inclusive, zamawiając uprzednio opcję standard. W ich postawie, najbardziej zdumiewa
mnie fakt, iż mając w ręku bilet, uważają, że mogą zachowywać się w dowolny
sposób. Zupełnie jakby wejściówka zwalniała z myślenia i pozbawiała
wyobraźni. W odniesieniu do opisywanej grupy, zauważyłem ponadto jeszcze jedną wspólną
cechę. Mianowicie chroniczną ucieczkę od odpowiedzialności za swoje czyny i,
często w niewybredny sposób, przypisywanie własnych zaniedbań innym osobom. Różnica
w powyższej kwestii między osobami inteligentnymi a roszczeniowcami polega
na tym, że Ci pierwsi potrafią się na czas zreflektować i jeżeli zajdzie taka
potrzeba, przeprosić. Drudzy natomiast utkną w martwym punkcie.
Do
nich właśnie zwrócił się po meczu Polski ze Słowacją, Mateusz Klich. Oburzony
postawą kibiców pomocnik holenderskiego Zwolle, za pośrednictwem Twittera
opublikował wpis, w którym postulował wprowadzenie zakazu stadionowego dla 40
tys. ludzi, którzy w ubiegły piątek wypełnili piłkarską arenę we
Wrocławiu. Notkę błyskawicznie podchwyciły media, nie zostawiając suchej nitki
na jej autorze. Zawodnikowi wytknięto m.in. fakt, że to właśnie Ci sami fani, w
stosunku do których wygłosił swoje zdanie, płacąc za bilety, zapewniają mu
chleb. Ponadto przypomniano, iż gra z orłem na piersi powinna być zaszczytem i
bodźcem motywującym do walki i pełnego zaangażowania przez całe spotkanie.
Jako,
że uwaga młodego pomocnika dotyczyła elementu większej całości, wypada
przedstawić kontekst całej sytuacji. Spotkanie ze Słowacją Klich obejrzał z trybuny
VIP. Każdy zorientowany w tematykę piłkarską wie, że zwykle zasiadają tam
osoby, które z kibicowaniem nie mają zbyt wiele wspólnego. Wypad na mecz
często łączą oni ze spotkaniami towarzyskimi bądź branżowymi, które sprzyjają
załatwieniu określonych spraw. Wszak nie od dziś wiadomo, że często kluczowe
kwestie rozstrzygają się w wąskich kręgach w kuluarach. Zatem oczekiwanie
chóralnych śpiewów na cześć reprezentacji od ludzi, którzy mecz traktują, jako
środek do osiągnięcia określonego celu, zamiast celu par excellence, jest po
prostu naiwne.
Co
innego natomiast, jeżeli sytuacja dotyczy grupy, którzy uważają się za
prawdziwych kibiców, a postawę kadry kwitują pytaniem: „Co wy robicie?”, a
także skandują w kierunku słowackich (a więc de facto obcych) zawodników słowa
„jeszcze jeden”. Czy w ten sposób dopinguje się piłkarzy do lepszej gry? A gdyby
w piątkowy wieczór Polacy grali z Niemcami albo Rosją? Jaki wtedy byłby wydźwięk
zachowania futbolowych fanów?
Klich
zdecydowanie przesadził, jeżeli chodzi o wymowę wpisu (co najprawdopodobniej
zostanie mu zapamiętane i w odpowiednim momencie przypomniane), jednak ogólnie
rzecz biorąc, w pewien pokrętny sposób miał rację. Otóż osoba, która określa
się mianem kibica, powinna wspierać swoich zawodników. Swoich, a nie
graczy drużyny przeciwnej, oraz być z nimi na dobre i na złe. Mam nieodparte wrażenie,
że słowa pomocnika Zwolle, skierowane zostały do opisanych wcześniej ludzi
roszczeniowych. Wiedzieli oni doskonale, jak na dzień dzisiejszy wygląda gra
piłkarskiej reprezentacji Polski. Znali wyniki poprzednich meczów, mając w
pamięci blamaż w eliminacjach do przyszłorocznych MŚ. Co więcej, zapoznali się
zapewne z informacjami zarówno na temat niekorzystnego bilansu debiutów
kolejnych selekcjonerów biało-czerwonych, jak i eksperymentalnego składu, który
desygnował Adam Nawałka. A jednak mimo tych wszystkich danych, nie bacząc dodatkowo
na to, że w TV transmitowano pierwszą rundę spotkań barażowych, które wyłonią 4
ostatnich europejskich finalistów brazylijskiego mundialu, zdecydowali się przyjść
na stadion we Wrocławiu. Bilet wstępu gwarantował… miejsce na widowni i nic
więcej. Naiwnością było oczekiwać, że mecz towarzyski dostarczy takich wrażeń,
jak starcie Ligi Mistrzów; że nagle nasi zawodnicy zaczną grać, jak wirtuozi
futbolu. Takich cudów nie ma. Drużyna przechodzi zmiany i potrzeba jej czasu na
zgranie i wypracowanie stylu. Kto oczekiwał od Lewandowskiego hat-tricka,
od Błaszczykowskiego sprintów w stylu Garetha Bale’a, od Mierzejewskiego podań
a’la David Silva, od Olkowskiego i Kosznika rajdów typu Jordi Alba, a od duetu
Jędrzejczyk-Kamiński pewności w defensywie, mógł od razu przełączyć na występ
Davida Copperfielda.
Balon
dmuchany po dymisji Waldemara Fornalika pękł głośno, pozostawiając po sobie
mieszane uczucia, głównie te negatywne. Nawałka pracę w reprezentacji rozpoczął
od porażki. Drużynie nie po raz pierwszy, starczyło sił na zaledwie poprawne 30
minut. Po spotkaniu, najbardziej dostało się jednak Klichowi, który mecz
obejrzał z perspektywy trybun. Tylko dlatego, że w niewybredny sposób
wypowiedział się o tych, którzy zamiast dopingować swoich piłkarzy woleli wyskoczyć
na bigos, krytykować ich zagrania, czy też oklaskiwać obcych zawodników. Fakt,
że media wzięły w powyższej sprawie stronę kibiców nie powinien dziwić, zważywszy
na to, że to właśnie oni stanowią ich główną grupę docelową. Mnie natomiast
cieszy, że w gąszczu nieprzychylnych opinii odnośnie feralnego wpisu (i samego
autora), pojawiają się również głosy wsparcia dla polskiego pomocnika, a takowego
udzielił mu m.in. Jan Tomaszewski. Warto, bowiem pamiętać o tym, że wspierać
ludzi (nie tylko sportowców) powinno się przede wszystkim wtedy, kiedy nie
idzie. W końcu nie od dziś wiadomo, iż prawdziwych przyjaciół poznaje się w
biedzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz