niedziela, 26 stycznia 2014

Komu zależy na destabilizacji sytuacji w Rosji przed IO w Sochi?

Foto: sochi2014.com

„Nie jedźcie do Polski, bo możecie wrócić w trumnie” – ostrzegał finalistów Euro 2012 Sol Campbell w wyemitowanym przed rozpoczęciem turnieju brytyjskim dokumencie „Stadiony nienawiści”. Dziś, na 2 tygodnie przed inauguracją zimowej olimpiady w Sochi, media z tego kraju informują o realnym zagrożeniu atakami terrorystycznymi podczas trwania igrzysk. Organizatorzy stanowczo zaprzeczają powyższym doniesieniom, te jednak sukcesywnie się pojawiają i wprowadzają w szeregi komitetów olimpijskich poszczególnych państw coraz więcej niepokoju.

Informację o możliwym zagrożeniu terrorystycznym podał niedawno Andrew Kuchnis, dyrektor programu ds. Rosji w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) na specjalnie zwołanej w tym ośrodku konferencji, której temat główny dotyczył nadchodzących IO w Sochi. Oliwy do ognia dolał swoim wystąpieniem Jeffrey Mankoff twierdząc, iż celem rosyjskich służb bezpieczeństwa nie jest ochrona obywateli, a służba politycznemu reżimowi.

Wiadomo nie od dziś, że w Rosji, co pewien czas uaktywniają się separatystyczne ruchy m.in. Czeczeńców czy też południowych Osetyńców, a w ostatnich latach dochodziło w niej do kilku brutalnych aktów. Do takich można by zaliczyć chociażby zamachy bombowe przeprowadzone w moskiewskim metrze (luty 2004 i marzec 2010), czy też zajęcie szkoły w Biesłanie we wrześniu 2004 roku, w której według różnych danych zginęło ok. 400 osób. Jednak żaden z powyższych aktów nawet w połowie nie dorównuje skali wydarzeniom, jakie rozegrały się na amerykańskiej ziemi 11 września 2001 roku.

Nie ulega wątpliwości, że członkowie CSIS, swoim „ostrzegawczym” wystąpieniem, zasiali ziarno strachu i niepewności w głowach zarówno przedstawicieli krajowych komitetów olimpijskich jak i sportowców. Moje wątpliwości najbardziej budzi jednak to, dlaczego w Rosji mogłoby w ogóle dojść do ataków, a także, jakie kroki miałyby zostać podjęte w celu ich zapobieżeniu.

Mankoff uważa, iż atakom sprzyja skala obecnej w Rosji korupcji. Z kolei według Kuchnisa Soczi jest „Świętym Graalem dla islamskich terrorystów i zbrojnych dżihadystów”. W podobnym duchu wypowiedział się Juan Zarate, były doradca w Białym Domu ds. zwalczania międzynarodowego terroryzmu w administracji prezydenta George’a Busha, twierdząc, że rosyjski reżim otwarcie popiera prezydenta Syrii Baszara el Asada, co według niego „czyni z niego wroga globalnego ruchu dżihadystów”. Obawy amerykańskich działaczy budzi także „Czarna Wdowa”, kobieta-terrorystka, która rzekomo ma obecnie przebywać w Sochi.

W związku z powyższymi obawami, Amerykanie zaproponowali rosyjskim organizatorom wsparcie przy zabezpieczeniu imprezy. W powyższej sprawie do prezydenta Władimira Putina, który osobiście nadzoruje prace związane z przygotowaniem igrzysk, miał telefonować Barack Obama. Mimo, iż treść niniejszej rozmowy nie jest znana, wiadomo na pewno, Putin nie zgodzi się na jakąkolwiek „pomoc” ze strony amerykańskiej. Pojawia się wobec tego zasadnicze pytanie: na czym ta miałaby polegać?

Według agencji Reutersa, USA rozważały pomysł umieszczenia na Morzu Czarnym dwóch amerykańskich okrętów wojennych, a także wysłania w ten rejon wsparcia lotniczego. Wszystko to w celu rzekomego zapewnienia bezpieczeństwa uczestników nadchodzącej olimpiady.

Analizując powyższe doniesienia nie mam złudzeń, że działania administracji Stanów Zjednoczonych nie mają nic wspólnego z duchem sportowej rywalizacji. Chodzi raczej o zabieg czysto polityczny, mający na celu zwiększenie swojej strefy wpływów w basenie Morza Czarnego, a więc de facto terenów Azji Mniejszej (w tym Syrii). Tym samym Amerykanie pod kostiumem niewinnej owieczki chcą ukryć wilczy ogon. Robią to jednak na tyle „czytelnie”, że najprawdopodobniej ich plany spalą na panewce.

Przewiduję, że w miarę zbliżania się ceremonii otwarcia IO w Sochi, nastąpi mniejsza lub większa eskalacja informujących o zagrożeniach atakami terrorystycznymi podczas trwania turnieju. Nie doprowadzą one jednak do żadnych wiążących decyzji ze strony organizatorów. Co więcej, nie wydaje mi się również prawdopodobne żeby w ogóle doszło do zakłócenia „olimpijskiego spokoju”. Skąd ta pewność?

Dzięki patronatowi, jaką nad imprezą objął Władimir Putin. Prezydent Rosji ma świadomość, że w lutym, oczy dużej części świata będą zwrócone nie tylko w kierunku sportowych aren, ale także na jego ręce. Wie, że każde niepowodzenie organizacyjne, zostanie w zachodnich mediach przedstawione, jako jego osobista porażka. Dlatego właśnie zrobi wszystko, żeby zapewnić odpowiednio wysoki poziom bezpieczeństwa. W związku z tym każdy, nawet najmniejszy przejaw agresji zostanie przez niego stłumiony natychmiast z całą stanowczością. Mają tego zapewne świadomość członkowie ruchów separatystycznych, których ewentualny atak spotka się z wielokrotnie większą odpowiedzią Moskwy.