wtorek, 5 listopada 2013

Ligowy klasyk z perspektywy stadionu. Relacja z meczu Lech Poznań vs. Legia Warszawa

Od mojego ostatniego pobytu na Bułgarskiej minęło przeszło pół roku. Dokładnie 5 kwietnia 2013 roku, Lech przerwał niechlubną wówczas passę meczów bez zwycięstwa na własnym boisku, wygrywając z Lechią Gdańsk 4:2. Tamto spotkanie darzę szczególnym sentymentem, ponieważ była to moja pierwsza wizyta na poznańskim stadionie po renowacji. W pełni zadaszony obiekt w niczym nie przypominał miejsca, które po raz pierwszy odwiedziłem w 2007 roku. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak widok „kotła” i nieustanne przyśpiewki najzagorzalszych kiboli Kolejorza, którzy przez cały mecz na stojąco dopingowali swoją drużynę.

Niedzielny przyjazd do stolicy Wielkopolski związany był z ligowym klasykiem, spotkaniem Lecha z Legią, które dotychczas oglądałem wyłącznie przed telewizorem. Tym razem postanowiłem na żywo przekonać się, jak przebiega bezpośrednia rywalizacja między obiema drużynami. Doświadczyć stadionowej magii tej odwiecznej walki i sprawdzić, czy rację mają Ci, którzy twierdzą, że ten mecz to coś więcej niż 3 punkty.

Z szalikiem na szyi i w nadziei na niezapomniane przeżycia, kilka minut po 10:00 wyruszyłem w drogę. Około 14:00 dojechałem do celu. Niemal od razu po dotarciu do miasta, mój wzrok przykuły wszechobecne plakaty reklamujące niedzielne widowisko. Częstym widokiem były także małe szaliczki umieszczone na tylnych szybach lokalnych samochodów, te natomiast należy traktować, jako stały element „dekoracyjny” aut. Spodziewanego poruszenia ze strony mieszkańców jednak nie dostrzegłem. Na zliczenie spacerujących w tym czasie po ulicach, ubranych w barwy klubowe kibiców Kolejorza, wystarczyłyby palce obu rąk. Na 4 godziny przed meczem, zamiast piłkarskiej stolicy Polski, Poznań przypominał raczej pogrążoną w błogim niedzielnym letargu metropolię. Najlepsze przed nami – pomyślałem wówczas. Nie myliłem się…
   
Około godziny 15:30 udałem się w okolice ronda Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Miejsca, z którego niebawem miał wyruszyć pochód w stronę stadionu. Nieopodal komunikacyjnego węzła, konkretniej mówiąc, w parku Gustawa Manitiusa zaczęły gromadzić się pierwsze grupy, spragnionych wrażeń kibiców poznańskiej drużyny, zarówno tych lokalnych, jak i zaprzyjaźnionych fanów Arki, Cracovii i Kszo. Z każdą minutą przyśpiewki zdawały się być coraz głośniejsze, park coraz bardziej niebiesko-biały, gdzieniegdzie z żółto-niebieskimi i czerwono-białymi akcentami.

Uroczysty przemarsz kibiców rozpoczął się nieco przed godziną 17:00. Do dziś nie do końca wiadomo, dlaczego musieliśmy czekać aż tak długo. Jedni mówią, że winę za ten stan rzeczy ponosi wstrzymująca pochód policja. Coś mogło być na rzeczy, ponieważ już od wejścia do parku zauważyłem wozy służb mundurowych, wspierane dodatkowo przez oddział powietrzny. Druga wersja jest taka, że lenistwem wykazali się sami kibice i prowadzący marsz. Jednak przedłużająca się zwłoka wcale nie oznaczała, że był to czas stracony. Wręcz przeciwnie, krążąc wśród fanów można było podziwiać całą gamę flag i transparentów przygotowanych specjalnie na niedzielne starcie. Tym, który najbardziej zapadł mi w pamięć, poświęcony został spikerowi warszawskiego zespołu Wojciechowi Hadajowi.

Foto: Radzio  

Sam przemarsz odbył się w iście kibicowskiej atmosferze. Nie zabrakło dumnie wykrzykiwanych przyśpiewek, rac, a także wspomnianych już wcześniej transparentów i flag. W połączeniu z ciemną scenerią miasta, rozświetlanego przez uliczne latarnie, akcja musiała robić niemałe wrażenie nie tylko na jej uczestnikach, ale również na osobach mieszkających wzdłuż ulicy Grunwaldzkiej, czy też ludziach oczekujących na wieczorny tramwaj.



Droga na stadion minęła szybko, niemal niepostrzeżenie. Kolejka przy bramkach nie była szczególnie duża, toteż bez problemów udało mi się wejść do środka. Jeszcze tylko chwila dyskomfortu w dziwacznej pozycji ciała przypominającej pajacyka, spowodowana sprawdzaniem, czy aby na pewno nie przyszło mi do głowy przynieść żadnych zabronionych przedmiotów i już za moment mogłem napawać się panoramą boiska, a także rozgrzewającymi się na murawie zawodnikami obu drużyn. 

          

Zająłem miejsce za bramką, naprzeciwko „kotła”. Po mojej prawej stronie, za grubą warstwą tworzywa sztucznego, odgrodzonego od reszty stadionu, znajdował się sektor kibiców Legii. Jak przystało na „mecz podwyższonego ryzyka”, otoczony dodatkowo kordonem stewardów. Nie przeszkodziło to jednak warszawskim fanom w stworzeniu doskonałej atmosfery, których głośne śpiewy słyszane były przez cały mecz.


Prawdziwy koncert grali jednak kibice Kolejorza. Czymś niesamowitym było wspólne odśpiewanie hymnu przez blisko 37 tysięcy ludzi. Długo w pamięci pozostanie mi również widok wejścia piłkarzy na płytę stadionu, witanych niezliczoną ilością serpentyn i kilogramami konfetti, których zbieranie o kilka minut opóźniło rozpoczęcie meczu. Do tamtej chwili takie obrazki oglądałem jedynie w Internecie, emocjonując się m.in. wyjątkową scenerią argentyńskiego Superclasico, czy też Wiecznych Derbów Belgradu. Bezcenne wspomnienie pozostawiła eksplozja radości po wyrównującej bramce Gergo Lovrencsics’a, oraz… nieśmiały jęk zawodu i niemal namacalny niedosyt po końcowym gwizdku.



Nie chcę wypowiadać się na temat przebiegu samego meczu. Każdy kibic naszej ekstraklasy z pewnością zna jego wynik. Potrafiłby też wskazać, który zespół w przeciągu całego spotkania miał przewagę, oraz jaki piłkarz na boisku zaprezentował się najlepiej, a komu należałoby udzielić reprymendy.
Reasumując, stadion przy Bułgarskiej opuszczałem usatysfakcjonowany. Może nie poziomem czysto piłkarskim, ale ogólnym wrażeniem spektaklu, jaki obejrzałem tego niedzielnego wieczora. Usłyszane przyśpiewki jeszcze przez kilka godzin brzmiały mi w uszach. Oprawa początkowa, długo nie dawała zasnąć. Życzę każdemu entuzjaście piłki nożnej, aby podczas 90 minut, przeżył tyle emocji, co ja. Było godnie i z pewnością jeszcze nie raz pojawię się na meczu w Poznaniu. Dla takich spotkań, naprawdę warto.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz