Foto: sochi2014.com |
„Nie
jedźcie do Polski, bo możecie wrócić w trumnie” – ostrzegał finalistów Euro
2012 Sol Campbell w wyemitowanym przed rozpoczęciem turnieju brytyjskim
dokumencie „Stadiony nienawiści”. Dziś, na 2 tygodnie przed inauguracją zimowej
olimpiady w Sochi, media z tego kraju informują o realnym zagrożeniu atakami
terrorystycznymi podczas trwania igrzysk. Organizatorzy stanowczo zaprzeczają
powyższym doniesieniom, te jednak sukcesywnie się pojawiają i wprowadzają w
szeregi komitetów olimpijskich poszczególnych państw coraz więcej niepokoju.
Informację o
możliwym zagrożeniu terrorystycznym podał niedawno Andrew Kuchnis, dyrektor programu ds. Rosji w
Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) na specjalnie zwołanej
w tym ośrodku konferencji, której temat główny dotyczył nadchodzących IO w
Sochi. Oliwy do ognia dolał swoim wystąpieniem Jeffrey Mankoff twierdząc, iż
celem rosyjskich służb bezpieczeństwa nie jest ochrona obywateli, a służba
politycznemu reżimowi.
Wiadomo nie od
dziś, że w Rosji, co pewien czas uaktywniają się separatystyczne ruchy m.in.
Czeczeńców czy też południowych Osetyńców, a w ostatnich latach dochodziło w
niej do kilku brutalnych aktów. Do takich można by zaliczyć chociażby zamachy
bombowe przeprowadzone w moskiewskim metrze (luty 2004 i marzec 2010), czy też
zajęcie szkoły w Biesłanie we wrześniu 2004 roku, w której według różnych
danych zginęło ok. 400 osób. Jednak żaden z powyższych aktów nawet
w połowie nie dorównuje skali wydarzeniom, jakie rozegrały się na
amerykańskiej ziemi 11 września 2001 roku.
Nie ulega
wątpliwości, że członkowie CSIS, swoim „ostrzegawczym” wystąpieniem, zasiali
ziarno strachu i niepewności w głowach zarówno przedstawicieli krajowych
komitetów olimpijskich jak i sportowców. Moje wątpliwości najbardziej budzi
jednak to, dlaczego w Rosji mogłoby w ogóle dojść do ataków, a także, jakie
kroki miałyby zostać podjęte w celu ich zapobieżeniu.
Mankoff uważa,
iż atakom sprzyja skala obecnej w Rosji korupcji. Z kolei według Kuchnisa Soczi jest „Świętym Graalem dla
islamskich terrorystów i zbrojnych dżihadystów”. W podobnym duchu wypowiedział
się Juan Zarate, były doradca w Białym Domu ds. zwalczania międzynarodowego
terroryzmu w administracji prezydenta George’a Busha, twierdząc, że rosyjski
reżim otwarcie popiera prezydenta Syrii Baszara el Asada, co według niego
„czyni z niego wroga globalnego ruchu dżihadystów”. Obawy amerykańskich
działaczy budzi także „Czarna Wdowa”, kobieta-terrorystka, która rzekomo ma
obecnie przebywać w Sochi.
W związku z powyższymi obawami,
Amerykanie zaproponowali rosyjskim organizatorom wsparcie przy zabezpieczeniu
imprezy. W powyższej sprawie do prezydenta Władimira Putina, który osobiście
nadzoruje prace związane z przygotowaniem igrzysk, miał telefonować Barack
Obama. Mimo, iż treść niniejszej rozmowy nie jest znana, wiadomo na pewno, Putin
nie zgodzi się na jakąkolwiek „pomoc” ze strony amerykańskiej. Pojawia się
wobec tego zasadnicze pytanie: na czym ta miałaby polegać?
Według agencji Reutersa, USA rozważały pomysł umieszczenia na
Morzu Czarnym dwóch amerykańskich okrętów wojennych, a także wysłania w ten
rejon wsparcia lotniczego. Wszystko to w celu rzekomego zapewnienia
bezpieczeństwa uczestników nadchodzącej olimpiady.
Analizując powyższe doniesienia nie
mam złudzeń, że działania administracji Stanów Zjednoczonych nie mają nic
wspólnego z duchem sportowej rywalizacji. Chodzi raczej o zabieg czysto
polityczny, mający na celu zwiększenie swojej strefy wpływów w basenie Morza
Czarnego, a więc de facto terenów Azji Mniejszej (w tym Syrii). Tym samym
Amerykanie pod kostiumem niewinnej owieczki chcą ukryć wilczy ogon. Robią to
jednak na tyle „czytelnie”, że najprawdopodobniej ich plany spalą na panewce.
Przewiduję, że w miarę zbliżania
się ceremonii otwarcia IO w Sochi, nastąpi mniejsza lub większa eskalacja
informujących o zagrożeniach atakami terrorystycznymi podczas trwania turnieju.
Nie doprowadzą one jednak do żadnych wiążących decyzji ze strony organizatorów.
Co więcej, nie wydaje mi się również prawdopodobne żeby w ogóle doszło do
zakłócenia „olimpijskiego spokoju”. Skąd ta pewność?
Dzięki patronatowi, jaką nad
imprezą objął Władimir Putin. Prezydent Rosji ma świadomość, że w lutym,
oczy dużej części świata będą zwrócone nie tylko w kierunku sportowych aren,
ale także na jego ręce. Wie, że każde niepowodzenie organizacyjne, zostanie w
zachodnich mediach przedstawione, jako jego osobista porażka. Dlatego właśnie
zrobi wszystko, żeby zapewnić odpowiednio wysoki poziom bezpieczeństwa. W związku
z tym każdy, nawet najmniejszy przejaw agresji zostanie przez niego stłumiony
natychmiast z całą stanowczością. Mają tego zapewne świadomość członkowie
ruchów separatystycznych, których ewentualny atak spotka się z wielokrotnie
większą odpowiedzią Moskwy.