piątek, 13 grudnia 2013

Niesamowita remontada w Pilznie, nie taki Bayern straszny, oraz stambulskie piekło zasypane śniegiem, – prolog fazy grupowej Ligi Mistrzów (część I)

 
Foto: skysports.com

Ostatnia seria rozgrywek, niezależnie od dyscypliny sportowej budzi wśród zawodników skrajne emocje. Liderzy grają o prestiż, przegrani by zmazać plamę po poprzednich wpadkach. Snajperzy mają szansę podreperowania swoich boiskowych statystyk. Z kolei wychowankowie, którzy dotąd spotkania oglądali przeważnie z perspektywy ławki rezerwowej, liczą na swoją szansę. Inni na plac gry wychodzą z czystego obowiązku, myślami będąc zupełnie gdzieś indziej. Bywają jednak i tacy, którzy o awans do następnej rundy muszą stoczyć decydującą batalię. Kolejny raz wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, pokonać przeciwnika i dosłownie w ostatniej chwili wyszarpać sobie prawo występów w następnej rundzie.

Tego właśnie dokonali piłkarze Viktorii Pilzno, którzy na własnym boisku pokonali faworyzowany zespół CSKA Moskwa 2:1. Casus drużyny z Czech to świetny przykład pokazujący, że pieniądze w futbolu to jednak nie wszystko. Czasem o wiele bardziej liczy się determinacja, pragnienie zwycięstwa i pozostająca na granicy racjonalności wiara w końcowy sukces. W dodatku należy powiedzieć, że mecz nie ułożył się dla zawodników Pavla Vrby pomyślnie, gdyż od 65 minuty przegrywali 0:1. Impulsem do walki okazała się czerwona kartka dla napastnika CSKA Alana Dzagoeva. Gospodarze zwietrzyli wówczas swoją szansę i ruszyli do ataku. Nadzieję na zajęcie 3 miejsca w grupie D, a tym samym awans do Ligi Europy, przywrócił im w 75 minucie Daniel Koral. Natomiast prawdziwy szał radości zapanował po trafieniu w doliczonym czasie gry Tomasa Wagnera. Owszem, wynik mógł być inny, gdyby Ahmed Musa, wykorzystał chociaż 1 sytuację, którą wypracowali mu partnerzy. Nie zmienia to natomiast faktu, że mały klub zdołał wyrzucić za burtę solidną rosyjską firmę, a biorąc pod uwagę siłę zespołów, z którymi musiał się mierzyć w bieżącej edycji Champions League, osiągnął swój plan maksimum.

Foto: Martin Rose

Nie mniej interesująco było w Monachium, gdzie w meczu o prestiż, Bayern grał z głodnym sukcesu w europejskich rozgrywkach Manchesterem City. Spotkanie rozpoczęło się zgodnie z oczekiwaniami, od ataków Bawarczyków, którzy po niecałym kwadransie i bramkach duetu Müller-Goetze prowadzili już 2:0. Gdyby wówczas ktoś powiedział mi, że spotkanie zakończy się rezultatem 2:3, zalecałbym mu odstawienie leków albo wprost przeciwnie, zwiększenie dawki. Odnoszę wrażenie, że po 2 szybkich ciosach, zawodnicy Guardioli, nie wykończyli słaniającego się na nogach rywala z Anglii. Ten nie dość, że nie dał się znokautować, to jeszcze coraz groźniej zaczął się odgryzać. Kiedy na pół godziny do końcowego gwizdka, rzut karny dla „Obywateli” wykorzystał Aleksandar Kolarov, w szeregi mistrzów Niemiec wkradł się niepokój. Ich ataki, przeprowadzane dotychczas z rozmachem, okazywały się niewystarczające dla dobrze ustawionych we wtorkowy wieczór piłkarzy Manuela Pellegriniego. Prawdziwy szok nastąpił jednak w 62 minucie, kiedy to James Milner wyprowadził przyjezdnych na prowadzenie. Miny zaskoczonych takim obrotem sprawy graczy Bayernu wyglądały wówczas bardzo wymownie. Podobnie z resztą, jak liczących na efektowne zwieńczenie grupowej rywalizacji kibiców klubu z Bawarii, którzy grudniowego wieczora wypełnili Allianz Arenę. Koniec końców niezawodna maszyna Pepa Guardioli po raz pierwszy w tym sezonie schodziła z boiska pokonana. W końcowym rozrachunku potknięcie, w żadnym stopniu nie wpłynie na ostateczny kształt grupy D. Bayern wciąż pozostaje jednym z głównych kandydatów do wygrania Ligi Mistrzów. W świat poszedł jednak czytelny przekaz, iż grając solidny, agresywny i zdyscyplinowany futbol, Bawarczyków można wypunktować.

 
Foto: Osman Orsal        

        Największych emocji dostarczył natomiast mecz w Stambule. Starcie na Türk Telecom Arena anonsowano w mediach, jako absolutny hit 6 serii rozgrywek grupowych Champions League, w którym piłkarze i kibice Galatasaray’u mieli zgotować gościom z Turynu prawdziwe piekło. To zaś, mam wrażenie, zostało na stadionie Ali Sami Yen, a obecny obiekt mistrzów Turcji, w spotkaniu ze „Starą Damą” przypominał w najlepszym przypadku dobrze rozgrzany brykiet, który na dodatek po nieco ponad pół godzinie gry został całkowicie zasypany śniegiem. Wówczas pojedynek przerwano, by po przedłużającej się chwili zwłoki zdecydować, iż kluczowa dla końcowego układu sił w grupie B potyczka, zostanie rozegrana w następnego dnia. Muszę przyznać, że trudno było mi pogodzić się z taką decyzją organizatorów. Wielokrotnie zdarzało się bowiem tak, że mecze toczyły się w znacznie gorszych warunkach. Za przykład niech posłuży toczona przy mocno padającym śniegu batalia Lecha z Wisłą, albo niektóre „mecze na wodzie”: listopadowy bój Benfiki z Olympiakosem, ubiegłoroczny Levante z Realem, czy też historyczny półfinał Polska-RFN z 1974 roku.


          Dziwi mnie takie podejście do sprawy organizatorów tym bardziej, że piłka nożna to nie skoki narciarskie, gdzie jednemu skoczkowi podwieje pod narty mocniej, drugiemu słabiej, a trzeci dostanie wiatr w plecy i zaliczy bulę. W futbolu warunki są jednakowe dla wszystkich. Owszem, przy strugach deszczu i powstających przez nie kałużach lub mocnym śniegu, łatwiej się bronić niż atakować, ale czy kiedy aura sprzyja grze, jej obraz gry jakoś drastycznie się zmienia? Wciąż zespół będący z przysłowiowym nożem na gardle by wygrać, musi się otworzyć i nieustannie szukać swojej szansy, podczas gdy przeciwnicy murując dostępu do własnej bramki, mają „komfort” wyprowadzania zabójczych kontrataków. Tym bardziej, że mówimy tutaj o zawodnikach takich, jak Sneijder, Drogba, Felipe Melo, Tevez, Pogba, czy Vidal, którym nie sposób odmówić wysokich umiejętności technicznych.

       Nie ulega dla mnie wątpliwości, iż wtorkowe spotkanie w Stambule to szpilka w piętę dla organizatorów, których śnieg zaskoczył w podobnym stopniu, jak co roku polskich drogowców. Stało się tak, chociaż podejrzewam, że dysponowali oni stosownymi informacjami pogodowymi, zwiastującymi opady śniegu. Cała ta sytuacja do złudzenia przypomina mi historię „basenu narodowego”, kiedy to obnażona została nasza opieszałość i brak zmysłu przewidywania. Media rozpisywały się wówczas o wstydzie, którym okryły się osoby odpowiedzialne za przygotowanie na Stadionu Narodowego do starcia Polski z Anglią, a de facto My wszyscy, jako Polacy. Teraz, mimo, że ranga meczu nieco mniejsza, poziom zażenowania porównywalny. Awans do kolejnej rundy Ligi Mistrzów pozostawał otwarty. Wynik bezbramkowy premiował co prawda Juventus, ale do rozegrania pozostawało ponad 60 minut, podczas których wszystko mogło się zdarzyć. Wystarczyło tylko porządnie odgarnąć śnieg leżący na liniach boiska. W imię bardziej sprzyjających warunków gry, pojedynek zdecydowano się przełożyć. Czy słusznie? Zapraszam do lektury II części prologu fazy grupowej Champions League.

W pozostałych wtorkowych spotkaniach w zasadzie nie wydarzyło się nic szczególnego. Faworyci nie zawiedli i zasłużenie wygrali swoje mecze. Wyjątkiem od powyższej reguły można uznać jedynie starcie Benfiki, która w Lizbonie spóźnionym finiszem pokonała 2:1 zespół PSG. Przed ostatnią serią gier, Portugalczycy mieli jeszcze szanse na wyjście z grupy, musieli natomiast wygrać z mistrzem Francji i liczyć na to, że Anderlecht nie przegra w Pireusie z Olympiakosem. Nadzieja tym razem okazała się złudna, bo wynik 3:1 dla Greków, definitywnie zamknął drzwi piłkarzom z Estadio da Luz do 1/8 Champions League.

Na zajęcie 2 miejsca w grupie liczyli także zawodnicy Szachtara, którzy na wyjeździe zmierzyli się z Manchesterem. Starcie na Old Trafford nie zachwyciło a ostateczny rezultat 1:0 dla United, przy jednoczesnej wygranej „Aptekarzy” na Estadio Anoeta z ekipą Realu Sociedad, sprawił, że Ukraińcy zostali zmuszeni zadowolić się wiosenną grą w Lidze Europy.

Przeciętne widowisko obejrzeli za to kibice w Kopenhadze, do której przyjechał Real Madryt. Obie drużyny zagrały w zasadzie o pietruszkę, nie dziwi zatem fakt, iż piłkarzom obydwu drużyn nie chciało się zbytnio wysilać. Ostatecznie skończyło się 0:2 dla „Królewskich” po trafieniu Isco, oraz 9 bramce w bieżącej edycji Ligi Mistrzów Cristiano Ronaldo.

W środę poznamy ostatecznie rozstrzygnięcia. Najciekawiej zapowiada się rywalizacja w grupie F. Interesująco może być także w Mediolanie, Gelsenkirchen oraz Stambule. Jedno wydaje się pewne, emocji na pewno nie zabraknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz