Foto: Tomasz Sowa |
Mimo, że
hokejem w wydaniu polskim interesuje się już od jakiegoś czasu, przez jego
większość moja fascynacja skupiona była głównie wokół 3 zawodników: Mariusza
Czerkawskiego, Krzysztofa Oliwy i Wojtka Wolskiego. Graczy tych kojarzyłem z resztą
nie z rodzimą ligą a ich występami w NHL. Pierwszy, wieloletni hokeista
„Wyspiarzy” z Nowego Jorku, załapał się nawet w 2000 roku do meczu gwiazd,
drugi należał do czołowych rozrabiaków kanadyjsko-amerykańskich lodowisk,
trzeci z kolei przez pewien czas grał u boku Alexa Ovechkina po przejściu z Florida
Panthers do Washington Capitals. Nie oznacza to oczywiście, że w międzyczasie
nie oglądałem spotkań reprezentacji narodowej. Z tym, że muszę tutaj od razu
zaznaczyć, iż mój pozytywny stosunek do jej występów, malał wprost
proporcjonalnie do liczby porażek, które ponosiła.
Będąc ostatnio
na fali sportowego patriotyzmu (o którego lokalnej wersji pisałem tutaj),
postanowiłem jednak bliżej przyjrzeć się hokejowi na rodzimym podwórku. Okazja
ku temu nadarzała się znakomita – mistrzostwa świata Dywizji IA do lat 20 w
Sanoku, której stawką był awans do mistrzostw świata elity. Zważywszy, że
turniej odbywał się na naszych ziemiach, po cichu liczyłem na to, uda się
zobaczyć starcia Polaków na żywo w ogólnopolskiej telewizji. Okazało się,
że spośród 5 spotkań, bezpośrednia transmisja zostanie przeprowadzona tylko z 2
ostatnich. Miałem natomiast wrażenie, że newsy na temat rozgrywek, o których
mowa, nie istniały w serwisach sportowych, niezależnie od stacji. Wyjątek
stanowił jedynie internetowy kanał Małopolska TV. Plusem takiej sytuacji można
uznać fakt nie dmuchania balonika sukcesu, co dzieje się u nas nagminnie
przy okazji każdej większej imprezy sportowej, oraz zdjęcie presji z młodych
hokeistów. Tymczasem, dlaczego w ogóle zrezygnowano z podania o niej
wzmianki, tego zrozumieć już nie mogę. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że hokej
w Polsce nigdy nie będzie tak popularny, chętnie oglądany i przynoszący
takich zysków, jak np. w Rosji czy Kanadzie, ale uważam, iż oglądanie
meczów „na żywo” ma w sobie i tak więcej sensu, niż po raz n-ty gapienie
się na powtórki Ligi Mistrzów.
Z braku innych
możliwości, śledziłem więc występy naszych zawodników w Internecie, głównie z relacji
tekstowych (wówczas nie wiedziałem jeszcze o serwisie Małopolska TV). Niestety
tekst, nawet ten najlepiej napisany, nie odda w pełni tego, co wydarzyło się na
lodowisku. Nie pokaże dramaturgii, walki i zaciętości w taki sposób,
w jaki uczyni to przekaz audiowizualny. W związku z tym, z nieukrytą radością
czekałem na czwartkową telewizyjną transmisję meczu Polaków z Białorusinami. Mój
optymistyczny nastrój, skutecznie zakłócały jednak doniesienia z sieci,
informujące o nienajlepszej grze młodej kadry, która przegrała 3 poprzednie
spotkania, kolejno: 0:5 z Łotwą, 2:4 z Danią i 2:3 po rzutach karnych ze
Słowenią.
Przed
spotkaniem Białorusią sytuacja Polaków w grupie nie dawała już szans na awans.
Mając tego świadomość, oczekiwałem od naszych hokeistów gry na pełnym luzie.
Liczyłem też, że po 3 porażkach, stan sportowej złości osiągnie zenit i nie
dadzą się łatwo sprowadzić do parteru. Jakże srogo się zawiodłem… Dominacja
Białorusinów w tym pojedynku nie podlegała żadnej dyskusji. Polacy walczyli
dzielnie, ale wyraźnie ustępowali rywalom umiejętnościami – głownie jazdą na
łyżwach i szybkiego operowania krążkiem. Ponadto popełniali błędy w defensywie,
a ich poczynania ofensywne również pozostawiały sporo do życzenia. Podobnie z
resztą, jak gra w przewadze. W oczy raziła chaotyczność a także, znane z piłki
nożnej, podania „do nikogo”, po których goście wyprowadzali groźne kontry.
Wszystko to sprawiło, że po 60 minutach pojedynku, najlepszym Polskim
zawodnikiem był… bramkarz David Zabolotny. Gdyby nie jego wysoka dyspozycja,
mniemam, iż skończyłoby się wyżej niż 1:5.
W sobotę na
otarcie łez, nasi młodzi reprezentanci zagrają z Austrią. Nie zmieni to jednak
faktu, że po raz kolejny w tym roku, polski sport drużynowy poniósł porażkę. Na
początku września w słoweńskim Eurobaskecie zawiedli koszykarze, 2 tygodnie
później szansę na medal mistrzostw europy pogrzebali siatkarze, w połowie
października do grona przegranych dołączyli piłkarze. Teraz niechlubne grono
poszerzyło się o kadrę u-20 hokeistów. Ich z resztą szkoda mi najbardziej i to
nie tylko ze względu na wiek.
Pół roku temu
czytałem bowiem w prasie, że reprezentacja (seniorów) Polski w hokeju, była w
stanie rywalizować ze Szwecją, Finlandią, czy Szwajcarią. Zachwyt i duma szybko
przeradzały się w nostalgiczny żal, gdy orientowałem się, że przeglądam
archiwalne numery gazet z lat 30, 40 i 50. Należeliśmy wówczas do hokejowej
elity. Podobnie z resztą, jak we wczesnych latach 70, kiedy po wspaniałym boju
potrafiliśmy pokonać nawet naszpikowany gwiazdami Związek Radziecki (wygrana
6:4 w MŚ w 1976 roku w Katowicach). Wspominam o tym, aby zwrócić
uwagę, iż pomimo pięknych tradycji w tej dyscyplinie: dwukrotne srebrny medal
mistrzostw Europy – w Budapeszcie (1929) i Krynicy-Zdroju (1931), obecna kondycja
polskiego hokeja, czy to na szczeblu seniorskim, czy juniorskim, popada w coraz
większą stagnację.
Dlaczego?
Przyczynę upatrywałbym w 3 czynnikach. Po pierwsze poprawie sytuacji nie
sprzyja klimat społeczny. Rodzicom łatwiej jest wysłać dzieci na treningi piłki
nożnej, siatkówki lub pływania, bo w porównaniu z hokejem, nakłady wydają
się relatywnie niewielkie. Ten ostatni wydaje się również niezbyt popularnym
sportem w Polsce. Tym samym nie generując wysokich zysków, nie zachęca do
inwestycji w niego ludzi biznesu.
Po wtóre, na
kształt obecnego stanu rzeczy ma wpływ brak odpowiedniego zaplecza
infrastrukturalnego. Budowane w ostatnich latach hale widowiskowo-sportowe,
powstają głównie z myślą o drużynach siatkarskich i koszykarskich,
rywalizujących na najwyższym stopniu rozgrywek krajowych, a nierzadko
również aspirujących do gry w europejskich pucharach. Co tydzień odwiedzają je
rzesze wiernych fanów, co klubowi przynosi popularność i zyski, których część,
w ramach użytkowania obiektu, zasila później miejską kasę. Zawodnicy mają gdzie
grać, miasto wychodzi na swoje i obie strony są zadowolone. W przypadku hokeja
sytuacja wygląda zgoła inaczej. Przy braku sukcesów sportowych oraz niskiej
frekwencji na trybunach, miastom zwyczajnie nie opłaca się porywać na
nierentowne przedsięwzięcie. Dlatego woli wybudować kolejną pływalnię, z której
skorzysta więcej ludzi, przynosząc mu większe wpływy aniżeli utworzenie
lodowiska. W efekcie młodzi hokeiści nie mają gdzie trenować i porzucają
swoją pasję na rzecz innej, lub w miarę możliwości, wyjeżdżają do większych
ośrodków, które są w stanie zapewnić im odpowiednie warunki.
Po trzecie w
końcu, za kondycję polskiego hokeja w sposób pośredni odpowiadają media. Te zaś
funkcjonując na bezwzględnym rynku promują treści, zapewniające stacjom jak
największą oglądalność (a więc de facto wpływy od reklamodawców). Aktualnie
sportem, którzy przyciąga przed ekrany telewizorów najwięcej kibiców jest piłka
– kopana, rzucana lub uderzana (wykluczam tutaj cykliczne wielkie imprezy z
udziałem naszych reprezentantów). Niszowy hokej nie ma zatem szans na przebicie
się przez gąszcz medialnych przekazów, co z kolei odbija się na jego słabej
popularności.
Mimo dość
gorzkiej refleksji na temat polskiego hokeja, chciałbym jednak zakończyć ten
spis optymistycznym akcentem. Dlatego też mam nadzieje, że nasi reprezentanci pójdą
w przyszłości w ślady niedawnego kadrowicza, a podobnymi zagraniami, będą
popisywali się nie tylko w meczach pokazowych, ale również w spotkaniach o
stawkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz