piątek, 20 grudnia 2013

Dobre chęci to za mało. Potrzebne są warunki, których aktualnie brakuje.

Foto: Tomasz Sowa


Mimo, że hokejem w wydaniu polskim interesuje się już od jakiegoś czasu, przez jego większość moja fascynacja skupiona była głównie wokół 3 zawodników: Mariusza Czerkawskiego, Krzysztofa Oliwy i Wojtka Wolskiego. Graczy tych kojarzyłem z resztą nie z rodzimą ligą a ich występami w NHL. Pierwszy, wieloletni hokeista „Wyspiarzy” z Nowego Jorku, załapał się nawet w 2000 roku do meczu gwiazd, drugi należał do czołowych rozrabiaków kanadyjsko-amerykańskich lodowisk, trzeci z kolei przez pewien czas grał u boku Alexa Ovechkina po przejściu z Florida Panthers do Washington Capitals. Nie oznacza to oczywiście, że w międzyczasie nie oglądałem spotkań reprezentacji narodowej. Z tym, że muszę tutaj od razu zaznaczyć, iż mój pozytywny stosunek do jej występów, malał wprost proporcjonalnie do liczby porażek, które ponosiła.

Będąc ostatnio na fali sportowego patriotyzmu (o którego lokalnej wersji pisałem tutaj), postanowiłem jednak bliżej przyjrzeć się hokejowi na rodzimym podwórku. Okazja ku temu nadarzała się znakomita – mistrzostwa świata Dywizji IA do lat 20 w Sanoku, której stawką był awans do mistrzostw świata elity. Zważywszy, że turniej odbywał się na naszych ziemiach, po cichu liczyłem na to, uda się zobaczyć starcia Polaków na żywo w ogólnopolskiej telewizji. Okazało się, że spośród 5 spotkań, bezpośrednia transmisja zostanie przeprowadzona tylko z 2 ostatnich. Miałem natomiast wrażenie, że newsy na temat rozgrywek, o których mowa, nie istniały w serwisach sportowych, niezależnie od stacji. Wyjątek stanowił jedynie internetowy kanał Małopolska TV. Plusem takiej sytuacji można uznać fakt nie dmuchania balonika sukcesu, co dzieje się u nas nagminnie przy okazji każdej większej imprezy sportowej, oraz zdjęcie presji z młodych hokeistów. Tymczasem, dlaczego w ogóle zrezygnowano z podania o niej wzmianki, tego zrozumieć już nie mogę. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że hokej w Polsce nigdy nie będzie tak popularny, chętnie oglądany i przynoszący takich zysków, jak np. w Rosji czy Kanadzie, ale uważam, iż oglądanie meczów „na żywo” ma w sobie i tak więcej sensu, niż po raz n-ty gapienie się na powtórki Ligi Mistrzów.

Z braku innych możliwości, śledziłem więc występy naszych zawodników w Internecie, głównie z relacji tekstowych (wówczas nie wiedziałem jeszcze o serwisie Małopolska TV). Niestety tekst, nawet ten najlepiej napisany, nie odda w pełni tego, co wydarzyło się na lodowisku. Nie pokaże dramaturgii, walki i zaciętości w taki sposób, w jaki uczyni to przekaz audiowizualny. W związku z tym, z nieukrytą radością czekałem na czwartkową telewizyjną transmisję meczu Polaków z Białorusinami. Mój optymistyczny nastrój, skutecznie zakłócały jednak doniesienia z sieci, informujące o nienajlepszej grze młodej kadry, która przegrała 3 poprzednie spotkania, kolejno: 0:5 z Łotwą, 2:4 z Danią i 2:3 po rzutach karnych ze Słowenią.

Przed spotkaniem Białorusią sytuacja Polaków w grupie nie dawała już szans na awans. Mając tego świadomość, oczekiwałem od naszych hokeistów gry na pełnym luzie. Liczyłem też, że po 3 porażkach, stan sportowej złości osiągnie zenit i nie dadzą się łatwo sprowadzić do parteru. Jakże srogo się zawiodłem… Dominacja Białorusinów w tym pojedynku nie podlegała żadnej dyskusji. Polacy walczyli dzielnie, ale wyraźnie ustępowali rywalom umiejętnościami – głownie jazdą na łyżwach i szybkiego operowania krążkiem. Ponadto popełniali błędy w defensywie, a ich poczynania ofensywne również pozostawiały sporo do życzenia. Podobnie z resztą, jak gra w przewadze. W oczy raziła chaotyczność a także, znane z piłki nożnej, podania „do nikogo”, po których goście wyprowadzali groźne kontry. Wszystko to sprawiło, że po 60 minutach pojedynku, najlepszym Polskim zawodnikiem był… bramkarz David Zabolotny. Gdyby nie jego wysoka dyspozycja, mniemam, iż skończyłoby się wyżej niż 1:5.

W sobotę na otarcie łez, nasi młodzi reprezentanci zagrają z Austrią. Nie zmieni to jednak faktu, że po raz kolejny w tym roku, polski sport drużynowy poniósł porażkę. Na początku września w słoweńskim Eurobaskecie zawiedli koszykarze, 2 tygodnie później szansę na medal mistrzostw europy pogrzebali siatkarze, w połowie października do grona przegranych dołączyli piłkarze. Teraz niechlubne grono poszerzyło się o kadrę u-20 hokeistów. Ich z resztą szkoda mi najbardziej i to nie tylko ze względu na wiek.

Pół roku temu czytałem bowiem w prasie, że reprezentacja (seniorów) Polski w hokeju, była w stanie rywalizować ze Szwecją, Finlandią, czy Szwajcarią. Zachwyt i duma szybko przeradzały się w nostalgiczny żal, gdy orientowałem się, że przeglądam archiwalne numery gazet z lat 30, 40 i 50. Należeliśmy wówczas do hokejowej elity. Podobnie z resztą, jak we wczesnych latach 70, kiedy po wspaniałym boju potrafiliśmy pokonać nawet naszpikowany gwiazdami Związek Radziecki (wygrana 6:4 w MŚ w 1976 roku w Katowicach). Wspominam o tym, aby zwrócić uwagę, iż pomimo pięknych tradycji w tej dyscyplinie: dwukrotne srebrny medal mistrzostw Europy – w Budapeszcie (1929) i Krynicy-Zdroju (1931), obecna kondycja polskiego hokeja, czy to na szczeblu seniorskim, czy juniorskim, popada w coraz większą stagnację.

Dlaczego? Przyczynę upatrywałbym w 3 czynnikach. Po pierwsze poprawie sytuacji nie sprzyja klimat społeczny. Rodzicom łatwiej jest wysłać dzieci na treningi piłki nożnej, siatkówki lub pływania, bo w porównaniu z hokejem, nakłady wydają się relatywnie niewielkie. Ten ostatni wydaje się również niezbyt popularnym sportem w Polsce. Tym samym nie generując wysokich zysków, nie zachęca do inwestycji w niego ludzi biznesu.

Po wtóre, na kształt obecnego stanu rzeczy ma wpływ brak odpowiedniego zaplecza infrastrukturalnego. Budowane w ostatnich latach hale widowiskowo-sportowe, powstają głównie z myślą o drużynach siatkarskich i koszykarskich, rywalizujących na najwyższym stopniu rozgrywek krajowych, a nierzadko również aspirujących do gry w europejskich pucharach. Co tydzień odwiedzają je rzesze wiernych fanów, co klubowi przynosi popularność i zyski, których część, w ramach użytkowania obiektu, zasila później miejską kasę. Zawodnicy mają gdzie grać, miasto wychodzi na swoje i obie strony są zadowolone. W przypadku hokeja sytuacja wygląda zgoła inaczej. Przy braku sukcesów sportowych oraz niskiej frekwencji na trybunach, miastom zwyczajnie nie opłaca się porywać na nierentowne przedsięwzięcie. Dlatego woli wybudować kolejną pływalnię, z której skorzysta więcej ludzi, przynosząc mu większe wpływy aniżeli utworzenie lodowiska. W efekcie młodzi hokeiści nie mają gdzie trenować i porzucają swoją pasję na rzecz innej, lub w miarę możliwości, wyjeżdżają do większych ośrodków, które są w stanie zapewnić im odpowiednie warunki.

Po trzecie w końcu, za kondycję polskiego hokeja w sposób pośredni odpowiadają media. Te zaś funkcjonując na bezwzględnym rynku promują treści, zapewniające stacjom jak największą oglądalność (a więc de facto wpływy od reklamodawców). Aktualnie sportem, którzy przyciąga przed ekrany telewizorów najwięcej kibiców jest piłka – kopana, rzucana lub uderzana (wykluczam tutaj cykliczne wielkie imprezy z udziałem naszych reprezentantów). Niszowy hokej nie ma zatem szans na przebicie się przez gąszcz medialnych przekazów, co z kolei odbija się na jego słabej popularności.

Mimo dość gorzkiej refleksji na temat polskiego hokeja, chciałbym jednak zakończyć ten spis optymistycznym akcentem. Dlatego też mam nadzieje, że nasi reprezentanci pójdą w przyszłości w ślady niedawnego kadrowicza, a podobnymi zagraniami, będą popisywali się nie tylko w meczach pokazowych, ale również w spotkaniach o stawkę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz